Naprawdę, jestem idiotą. Chociaż to chyba mało powiedziane.
Razem ze Scrubberem kierowałem się w stronę Tajemniczego Wodospadu.
Niedawno skończyliśmy udany trening. Znowu się ścigaliśmy, a po za tym
sprawdzałem jego spryt. Musiał zabrać mi pożywienie. Czego bym nie
robił, zawsze mu się udawało - nawet moje przeniesienie cieniem nie
utrudniło mu sprawy.
Skierowałem wzrok na Zwierzoducha i mimowolnie się uśmiechnąłem.
Naprawdę go polubiłem. Sam nie mogłem w to uwierzyć, ale jednak. Nie
sądziłem, że może do tego dojść.
Rozejrzałem się. Byliśmy na miejscu. Stanąłem, kątem oka zauważyłem, że Scrubber także.
Zielono. Takie było moje pierwsze wrażenie. Rosło tu naprawdę dużo
drzew, a wysoki wodospad wszystko zagłuszał. Idealne miejsce na kryjówkę
dla uciekinierów.
Spojrzałem w górę, w miejsce, z którego wypływał wodospad. Możnaby było się stam dostać. Nawet bardzo łatwo.
Nie wiedziałem tylko, czy Scrubber dałby radę dostać się tam po
drzewach. Nie chciałem go tu zostawiać. Skierowałem na niego wzrok i
wskazałem łbem na szczyt. Przekrzywił łepek, a po chwili ruszył w stronę
"szczytu". Zrozumiał.
Przez chwilę mu się przyglądałem, po czym podszedłem do jednego z drzew.
Otoczyła mnie ciemność, która po chwili ustąpiła miesca niebu i
drzewom. Zakręciło mi się we łbie, jednak wszystko szybko ustąpiło. Nie
lubiłem przemieszczać się cieniem.
Rozejrzałem się. Scrubber siedział na jednym z drzew. Widząc to
odetchnąłem z ulgą i ruszyłem w stronę wodospadu. Chciałem przyjrzeć mu
się z bliska.
Mój "fart" nie chciał jednak, by mi się to udało. Kiedy tylko stanąłem
na jednym z mokrych kamieni poślizgnąłem się, straciłem równowagę i
runąłem w dół. W ostatniech chwili udało mi się złapać jeden z suchych
kamieni, przez co zawisłem kilkaset metrów nad ziemią. Scrubber podszedł
najbliżej jak mógł, przyglądając mi. Zacząłem gwałtownie poruszać łbem,
próbując przekazać mu w ten sposób by się odsunął. Nawet jeśli
zrozumiał, to nie posłuchał mnie. Stał i wpatrywał się we mnie.
Po chwili jednak ruszył w stronę drzew, a ja odetchnąłem z ulgą. Tak,
dokładnie. Byłem w fatalnej sytuacji, a czułem ulgę. Mistrzowska logika!
Łapy zaczynały mi drętwieć, jednak nie mogłem się puścić. Cień był za daleko, bym mógł z niego skorzystać.
Tylko nie puść!
W rozpaczliwej próbie wspięcia się próbowałem znaleźć grunt. Wystarczyłby kawałek wystającej skały, naprawdę!
Ratunku.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek tak bardzo będe prosił o pomoc. Niech ktoś
tu przyjdzie, błagam. Po raz pierwszy mogłem przyznać, że nie chciałem
ginąć. Szkoda, że nie mogłem nawet zawołać o pomoc. Musiałem radzić
sobie sam.
Moją uwagę przyciągnął zbliżający się Scrubber. Nie wiem jakim cudem,
ale próbował przeciągnąć w moją stronę gałąź. To jest to. No... Prawie.
Nie mógł się zbytnio zbliżyć. Coś mogło mu się stać.
Szop jednak wiedział o tym. Nie wiem jakim cudem, ale już po chwili
mogłem złapać zębami za gałąź. Jak to miało ułatwić mi sytuację? W
prosty sposób. Badyl zablokował się między dwoma kamieniami, dzięki
czemu mogłem puścić ten kamień, który trzymałem łapami. A to było
jedyne, czego było mi trzeba.
Nie minęła chwila, a już leżałem koło wodospadu, z trudem oddychając.
Tylnymi łapami nie byłem w stanie dosięgnąć do cienia. Gałąź, dzięki
której miałem wolne przednie łapy, umożliwiła mi dostęp do niego.
Przeżyłem.
Scrubber siedział obok mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Dziękuję.
Tylko tyle chciałem mu przekazać, nie miałej jednak siły nawet na ruch
pyskiem.
Naprawdę, głupi ma zawsze szczęście...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz