Siedziałem przy wodospadzie. Jedyne co do mnie docierało to szum wody i
poruszanych wiatrem drzew. Wiedziałem, że Scrubber siedzi na jednym z
nich, przyglądając mi się. Ciągle to robił.
Starałem się równo oddychać i skupiać tylko na huku wodospadu, ignorując
wszystkie pozostałe dźwięki. Potrzebowałem chwili ciszy. Jakiś czas
temu Chika zrobiła mi awanturę o to, że jestem nadopiekuńczy, no i że
mogłem zrobić alfie krzywdę. Ale przecież przeżył i nic mu się nie
stało, tylko ona jak zawsze dramatyzowała.
Chciałbym, żeby tak było. Ale nawet ja sam uważałem inaczej. W tej
chwili nie potrafiłem nawet stwierdzić, czemu go zaatakowałem. A takie
rzeczy pamięta się na długi czas, przynajmniej w moim wypadku. W końcu
wciąż pamiętam, dlaczego zabiłem kilka wilków z innych watah, a to było
dawno...
Ziewnąłem i otworzyłem, dotąd zamknięte, ślepia. Byłem bliski zaśnięciu,
a nie mogłem do tego dopuścić. Nie chciałem po raz kolejny przeżywać
tego koszmaru. Momentu śmierci rodziców... To było w jakiś sposób
zabawne. Pamiętałem jak zginęli, ba!, nawet jak wyglądali, ale nie
miałem zielonego pojęcia jak się nazywali.
No, może pamiętałem, że imiona obojga zaczynały się na tą samą literę co
moje. I, że kojarzą mi się z nauką i uporem. No, niekoniecznie w tej
kolejności.
Wstałem i rozejrzałem się, wpatrując w korony drzew i szukając wzrokiem
szopa. Tego jednak już tam nie było. Siedział obok mnie, przekrzywiając
mały łepek. Westchnąłem, patrząc na niego, a po chwili ruszyłem w bliżej
nieokreślonym kierunku, dając mu znak by poszedł za mną.
Przeprowadziliśmy już dzisiaj trening, jeszcze przed wschodem słońca...
Więc teraz cały dzień będziemy się nudzić.
W końcu co za dużo, to nie zdrowo, a ja wciąż kulałem.
Zatrzymałem się w parku. Co prawda nie mieliśmy w planach treningu,
jednak... Zawsze można dokładnie obejrzeć teren, czego nigdy nie
zrobiłem. Rozejrzałem się, szukając wzrokiem szopa. Siedział na jednym z
drzew, nie oddalając się. Nie spuszczał ze mnie wzroku.
On mnie pilnuje czy jak?!
Westchnąłem i usiadłem, znów się rozglądając. Było jakoś... dziwnie
pusto. Przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. I w sumie to dobrze. Nie
miałem ochoty na czyjekolwiek towarzystwo. Stłumiłem ziewnięcie
Siedziałem w jakimś pseudo-lesie. Był zdecydowanie za mały na normalny
las, bardziej przypominało to mały okrąg z drzew. Dookoła mnie biegały
jakieś wilki, pozbawione pysków. Nie dosłownie - ich łby były po prostu
zamazane. Wszystkie miały szare, potargane futro, jak u jakiś potworów.
"Las" płonął, a wilk-podobne stwory ganiały we wszystkie strony. Część z
nich próbowała gasić płomienie, jeszcze inne prowadziły ewakuację
szczeniaków, które też pozbawione były znaków szczególnych i pysków.
Podszedł... A może podeszła? W każdym razie zbliżył się do mnie jeden z
tych "potworów". Słyszałem jak coś wrzeszczy, jednak nie mogłem
rozróżnić słów. Patrzyłem na nią... niego... a po chwili podniosłem się i
ruszyłem biegiem przed siebie. Nawoływałem kogoś. A raczej nie kogoś,
tylko rodziców. Nie potrafiłem poznać własnego głosu.
Mijałem płonące drzewa i przeskakiwałem przez oderwane od nich gałęzie.
Przede mną zamajaczyły dwa, leżące na ziemi wilki. A raczej ich ciała.
W przeciwieństwie do pozostałych te były bardzo wyraźne, mimo, że w połowie strawione przez ogień.
Obudziłem się z wrzaskiem. Zasnąłem. I znowu widziałem ten koszmar
sprzed ponad dwóch lat. Zaniosłem się kaszlem, a po chwili rozejrzałem.
Scrubber siedział obok mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Jak zwykle.
Odetchnąłem kilka razy. Nagle w głowie zaświtała mi pewna myśl.
Manabu i Mari*. Imiona na "M".
*Od autorki:
Manabu - imię znaczące "uczyć się"
Mari - forma angielskiego imienia Mary, znaczące "upór, buntowniczość"